Największą zasługą reżysera jest to, że właściwie przez cały seans nie wiadomo, jaką miarę przyłożyć do jego niecodziennego filmu: traktować go jak zaliczone na ocenę celującą stylistyczne
Mówi się o krytykach, że to jednonodzy teoretycy skoku w dal. Francuski Kanadyjczyk Denis Côté nie żywi urazy – dziś może śmiać się w twarz wszystkim zwolennikom maksymy Harolda Pintera. Podobnie jak francuscy nowofalowcy, poradził sobie świetnie po obydwu stronach artystycznej barykady - erudycję filmową połączył z perfekcyjnym opanowaniem warsztatu. I choć czuć w jego nowym filmie wpływy Wesa Andersona, braci Coen oraz tuzów kina kontemplacyjnego, "Vic+Flo zobaczyły niedźwiedzia" to jedyny w swoim rodzaju celuloidowy stop.
Kochanki Vic(toria) i Flo(rence) wychodzą z zakładu karnego. Osiedlają się w leśnej chatce należącej do rodziny Vic. Ptaki świergolą, trawa kołysze się na wietrze, okolicę zaludniają indywidua z pogranicza bukoliki i surrealistycznego koszmaru: sparaliżowany, niemy wuj Viktorii przypominający czarodzieja Gandalfa, para namolnych harcerzy niemiłosiernie fałszujących na trąbkach, zgrywający twardziela kurator sądowy. I gdy już poczujemy się w podobnej konwencji w miarę bezpiecznie, film, który zaczyna się jak czarna komedia, przechodzi nagle kolejne transformacje. Najpierw staje się lesbijską psychodramą o kryzysie miłosnym, potem – kinem zemsty a rebours, w którym powody krwawej wendetty pozostają dla nas tajemnicą.
Humor jest u Côtégo dyskretny i absurdalny, wzniesiony na gruncie zaskakujących wizualnych paradoksów. Przemoc z kolei nagła, naturalistyczna, sfilmowana bez namiętności. Miksując te dwa składniki, reżyser wywołuje ciekawy dysonans – jego film sprawia zarówno wrażenie uroczej błahostki, jak i mającego swoją wagę, mięsistego dramatu. Côté z polotem przeplata tu dramaturgiczne i stylistyczne porządki. Jego fantastycznie zagrane przez Pierrette Robitaille i Romane Bohringer bohaterki to jednocześnie figury reprezentujące dość stereotypowe seksualne klisze, jak i przetrącone kobiety, żyjące w głębokim poczuciu winy.
Największą zasługą reżysera jest to, że właściwie przez cały seans nie wiadomo, jaką miarę przyłożyć do jego niecodziennego filmu: traktować go jak zaliczone na ocenę celującą stylistyczne ćwiczenie, czy może szukać drugiego dna i wziąć relację bohaterek za parafrazę klasycznego toposu o wyjętych spod prawa tragicznych kochankach? Bez względu na to, którą ścieżkę wybierzecie, bądźcie pewni, że czeka na Was świetne kino.
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu